czwartek, 18 grudnia 2014


”Chodź kochanie posłuchamy jak oddycha wszechświat.”
„Na dno spaść jest łatwo, dużo trudniej jest wstać”
„Miłość to wolność. Czasem tego nie rozumiem,
i zamiast poddać się emocjom udaję, że nie czuję.”
„Co będę robić po trzydziestce Jeden Bóg to wie.
Lecę jak liść na wietrze, ale to mój problem.”
„Ty możesz nie znać mnie,
ja znam swoją wartość.”
„A jak mam się wykończyć, to w wielkim stylu.”
„Jeśli miałabym zacząć jutro od nowa,
wolę skończyć dziś wszystko bez słowa.”
„Czeka Cię piekło, ja w swoim jestem odkąd
mimo słońca ulice zaczęły moknąć.
„Niech ta planeta krzyczy, my chwilę pomilczymy.”
„Byliśmy jak dwa różne płomienie świecy, czaisz?
Ty chcesz ogrzać świat swym ciepłem ja chce go spalić.”
„Coś pękło, kiedy przyszła codzienność, i wiesz co?
Zaczęli żyć na odpierdol.”
„Kiedyś nie obchodziły mnie uczucia innych.
Potrafiłem zranić, myślałem, że jestem silny.”
„36 i 6 stopni Celsjusza, 70 procent wody i dusza, 5 litrów krwi,
jedno serce ją tłoczy i jeden ty by to wszystko zjednoczyć.”
„Mimo że się staram już nie mogę dziś oddychać Tobą,
a Ty mną”
„Zaciągasz się powietrzem, by poczuć, że wciąż żyjesz.”
„Z jednym większym krokiem mógłbym Ciebie zabić,
przecież do perfekcji nauczyliśmy już siebie ranić.”
”Brudne ulice, oczy zamglone, tutaj jesteś królem tego świata,
ławka jest Twoim tronem.”
„Potrójne, podwójne, poczwórne spierdalaj
- to złudne, nietrudne i wtórne, więc nara.”
”To jest problem wiesz?
Dusi mnie wszechświat, chce złapać oddech, lecz brak tu powietrza,
mam fobię bo kłamią nawet gwiazdy,
jedyną drogę do szczęścia widzę w eutanazji.”

„Dzisiaj wracam do wspomnień bo to zamknięty etap i patrzę światu w twarz zamiast przed nim uciekać.”
”Ja odnalazłem Boga w tej muzyce, Boże, idę!”
„Patrz na pogodę, nie patrz na prognozę.”

„Każdy z nas ma te dni, chce tylko palić i pić.
Drapać rany do krwi, bezwiednie krzyczeć i wyć.”
„Tyle jesteś wart, ile płacą za twą śmierć,
ile Twój wróg chce dać za to żebyś zdechł.”
„Jestem już zbyt wysoko, by kurwa znowu być na dnie.”
 „Rzeczywistość to suka, witamy się o świcie”












Kaen

Artysta dla jednych zajebisty , dla innych nic nie warty...

Historia pewnej miłości

Budzi się przy niej, patrzy na nią, jak na cudo,
Czuje że żyje, walczy, dzisiaj wraca późno,
Ma w sobie siłę twardy taka praca trudno,
Nieznakomite karty, gra taką nierówną,
Zmęczony wraca nocnym, pragnie ciepłej kąpieli,
Poniżony przyjął chłosty - chce do miękkiej pościeli,
Wzgardzony chłopak prosty, w sobie wiele nadziei,
Zmuszony ciąć koszty dostatek, celem idei,
Myśli, że w domu odpocznie w ramionach swej ukochanej,
Położą się na sofie, w kółko problemy te same,
Ona wita go fochem, eksploduje krzyk.
Zaczyna mieszać go z błotem, powstrzymuje łzy.
- Jesteś beznadziejne zero, taka podłogowa szmata,
Kolejny czuję niemoc jeszcze ta chujowa praca,
Żaden z Ciebie mężczyzna w końcu sobie to uświadom.
Pizda! Jesteś żenadą, wracaj tam gdzie Twoje stado!

Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból,
Setki niechcianych słów, tych odegranych ról.
Ten ból
/2x

- Zamknij dziób głupia szmato, co Ty takiego robisz?
Umiesz kłapać jadaczką, focha kolejnego stroisz.
- Posłuchaj frajerze całe życie się rozczulasz.
- To szmato przez Ciebie bo cały czas mnie zamulasz, to co zrobię złe,
Każdy kurwa mój ruch Ty to największy śmieć! Jesteś pusta wśród suk!
- Zabije Cię gnoju
Teraz nie będzie spokoju wpadła w szał.
W jego stronę leci talerz, atakuje go pięściami,
Na ustach toczy pianę, pruje skórę paznokciami,
On próbuje bronić się ma pozdzieraną twarz
Na podłogę kapie krew, usłyszano wrzask.
Nie wytrzymał już ponieważ przekroczyła granice,
W serce wbiła nóż, pięść uderzyła w policzek,
Ona upada na glebę jej głowa uderza o nią,
Uczucie bycia w niebie miesza się z patologią.

Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból,
Setki niechcianych słów, tych odegranych ról.
Ten ból
/2x

Ona leży na ziemi, płacze, zalała się łzami,
On wie że się nie zmieni, raczej poniżała za nic,
nie mogą ciągle żyć z tymi wrzaskami,
W końcu trzeba przeciąć nić,
On trzaska drzwiami.
Na dworze szklana pogoda, płynące maskuje łzy,
Boże po co ta przeszkoda?
Codziennie czuję wstyd!
Ona widzi we mnie wroga,
Podłym gestem rani,
Ja tak bardzo ją kocham, przecież nie jestem ze stali,
Butelka w jego dłoni to nie żadne antidotum,
Ukochana dzwoni:
- Wracaj Skarbie do domu
On odrzuca rozmowę, jednak postanowił powstać,
Obiera drogę zmierza tam gdzie przytrafił się koszmar,
Ona rzuca się w ramiona, zdejmuje jego spodnie,
Cała płonie rozpalona, siada na niego wygodnie,
Robią to na podłodze, pieprzą się jak zwierzęta,
Ona krzyczy:
-Dochodzę!
Rano ta sama gehenna

Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból,
Setki niechcianych słów, tych odegranych ról.
Ten ból